
Prezydencki projekt ustawy, gwarantujący zwrot spreadów to nie najlepszy pomysł, bo nie wiadomo, czy zamyka prawo do dalszych roszczeń oraz zawiera zapisy, które mogą być uznane za niekonstytucyjne - mówi pełnomocnik procesowy kredytobiorców walutowych w procesach z bankami Mariusz Korpalski.
Frankowicze, skupieni m.in. w Stowarzyszeniu "Stop Bankowemu Bezprawiu" bardzo krytycznie ocenili przygotowanie przez Kancelarię Prezydenta i złożenie w Sejmie projektu, jedynie gwarantującego im zwrot spreadów (opłat, pobieranych przez banki, wynikających z różnicy między kursem kupna i sprzedaży waluty). Pełnomocnik procesowy frankowiczów, mec. Mariusz Korpalski wskazuje na największe jego zdaniem wady tego projektu.
Jak pan z punktu widzenia pełnomocnika procesowego frankowiczów ocenia prezydencki projekt ustawy, gwarantujący zwrot spreadów?
Szukasz terenów inwestycyjnych? Zobacz oferty na PropertyStock.pl
Mariusz Korpalski: W projekcie tym najważniejsze jest to, że nie wiadomo, czy zamyka on prawo do dalszych roszczeń, czy nie. Z jednej strony mówi, że nie zamyka dalej idących roszczeń konsumentów, co można rozumieć jako wskazanie prawa m.in. do dochodzenia zwrotu spreadów w pełnym zakresie. Jeżeli jednak już złoży się wniosek o zwrot spreadu, to dalej w sądzie chyba nie można będzie domagać się zwrotu jego pozostałej części.
Jeżeli tak, to by znaczyło, że jako kredytobiorca rezygnuję z części roszczeń, które mam, na podstawie tego, że klauzula zastosowana przez bank była sprzecza z prawem. A przecież na podstawie kodeksu cywilnego i przepisów unijnych nie mogę się zrzec tych roszczeń w sytuacji, w której bank dowolnie ustalał spready.
Jak to dowolnie?
- W wielu umowach z kredytobiorcami nie był wpisany kurs, na podstawie którego banki będą wyliczać spready. Niejednokrotnie robiły to w sposób dowolny, w żaden sposób nieuzgodniony. Właśnie dlatego te klauzule można uznać za abuzywne, bo łamały one kodeks cywilny i dyrektywę unijną z 1993 roku, mówiące, że klauzule wprowadzające dowolność w wyliczaniu zobowiązań klienta są bezskuteczne. Stąd kilkanaście lat później nie może się pojawić ustawa, która mówi, że jednak w jakimś zakresie te rozliczenia były skuteczne.
Chce pan powiedzieć, że ustawa sankcjonowałaby bezprawie?
- Byłaby próbą sankcjonowania bezprawia i jako taka okazałaby się najprawdopodobniej bezskuteczna.
Czy za niekonstytucyjny nie może być uznany też wpisany do projektu limit wysokości kredytu 350 tys. zł, do którego będzie można ubiegać się o zwrot spreadów?
- Różnicowanie sytuacji klienta pod względem wysokości kredytu jest sprzeczne z zasadą równości wobec prawa. Nie można powiedzieć, że tego co ma więcej pieniędzy można okraść, a tego kto ma mniej, nie można. Jeżeli już, powinno być odwrotnie, można legalizować naruszenie prawa poniżej jakiejś kwoty, a nie powyżej. Dlatego ten zapis to jest absolutne kuriozum, bo oznacza, że jeśli ukradnę 360 tys. zł, to nie podlegam karze, a jak ukradnę 340 tys. zł, to podlegam.
A zapis dotyczący innego wyliczania spreadów przy kredytach denominowanych i indeksowanych?
- Zupełnie tego nie rozumiem, być może trzeba mądrzejszej głowy, by to wyjaśnić. Wydaje mi się, że zasadniczym błędem, który popełniają tu autorzy projektu jest przyjęcie, że kredyt denominowany jest udzielony w walucie obcej. Tymczasem był to kredyt udzielony w walucie polskiej, podobnie jak indeksowany. Już przy okazji tzw. ustawy antyspreadowej z 2011 roku prezesi NBP, ZBP i Sądu Najwyższego zgodnie twierdzili, że kredyty denominowane nie są kredytami walutowymi, podobnie jak nie są nimi kredyty indeksowane.
Bo decydować powinna waluta, w której się obrót prawny rzeczywiście ma odbywać. Stąd, moim zdaniem, rozróżnienie w umowach kredytów jako denominowanych lub indeksowanych nie powinno uprawniać do wprowadzenia innego kursu.